Za nic w świecie nie chcę tego usłyszeć. Tego jednego zdania. Za nic w świecie.

***

Nastawiłam wodę na herbatę. Czajnik był przezroczysty i podświetlał się na niebiesko. Z salonu słyszałam już coraz głośniejsze rozmowy. Grupa przyjaciółek się najwyraźniej zaczęła rozkręcać. Minął szok po zmianie i przyjściu w nowe miejsce. A może one w ogóle nie odczuwały takiego szoku? Może byłam to tylko ja? Moje lekko drżące ręce złapały rączkę czajnika. Woda już bulgotała w środku. Kliknęłam przełącznik, który chwilę później i tak sam by się wyłączył. “Tyle wystarczy” odezwałam się do niego w myślach, starając się skupić jedynie na nim. Musiałam się uspokoić. Zmiana rutyny nawet taka jak spotkanie z dobrze znanymi osobami, przyjaciółkami i tak wybijała mnie z rytmu. Zawsze i niezmiennie. Jakby coś było ze mną nie tak. 

– A co u ciebie słychać? – zaskoczono mnie, gdy dosiadłam się do stołu. 

– Nic takiego. Wszystko po staremu – odpowiedziałam wbrew sobie.  

Tyle rzeczy cisnęło mi się na usta, jednak część mnie wiedziała, że w tej grupie nie powinnam wyciągać ich na stół. Na nim musiały pozostać tylko ciastka, nic więcej, a na mojej twarzy firmowy uśmiech. Ten, nieprzeznaczony dla przyjaciół, jednak łapałam się na tym, że coraz częściej zakładany w ich towarzystwie. 

Ukradkiem zerknęłam na przyjaciółkę, którą znałam najdłużej. Moje oczy odruchowo skupiły się na jej równo ściętej grzywce. Tak samo ułożonej i przyciągającej jak zawsze. Później skupiłam się z powrotem na własnym kubku, choć jeszcze rok temu zapewne nie mogłabym oderwać wzroku od tej grzywki przez całe spotkanie. Teraz była mi ona mniej lub bardziej obojętna.

– A jak się czujesz po tym rozstaniu? – spytano dziewczynę w warkoczu.  
Westchnęła ciężko w odpowiedzi. 
– Wydaje mi się, że jest już lepiej. Choć czasem… – Wyłączyłam się. 

Tę historię słyszałam już dwa razy, na dwóch osobnych spotkaniach. Oczywiście siedziałyśmy teraz we czwórkę, w innej konfiguracji znajomych, dlatego też historia musiała być opowiedziana jeszcze raz. 

– Tak, tak… Zachował się okropnie – odpowiedziałam machinalnie w pewnym momencie.  

Podobno takie gesty sprawiały, że ludzie czuli, że ktoś o nich myśli i nie ignoruje ich sprawy. 

W pewnym momencie w przerwie programu muzycznego, puszczonego w tle, na ekranie telewizora pojawiła się reklama. Nie miałam pojęcia jakiego produktu. Kątem oka zauważyłam tylko, że przez parę sekund pokazana była para, dwie dziewczyny trzymające się za ręce i zbliżające się do pocałunku.

Zaczęłam siedzieć jak na szpilkach. Starałam się tam nie patrzeć. Liczyć na to, że znajomi nie zauważą, nie skomentują… W końcu czekałyśmy na to, aż skończą się reklamy i zostanie puszczony kolejny teledysk, tło do naszej rozmowy. 

– No nie powinni tego pokazywać… – usłyszałam szept jednej z nich. 
Nabrałam głęboko powietrza.
– Ale teraz po prostu jest na to taka moda – dodał ktoś, już głośniej, ze wzruszeniem ramion. 
– No, ale to… to jest jednak choroba – powiedziała pewnie następna znajoma. – Mimo że wiadomo, nie jest to określenie medyczne, to jednak inaczej się tego nie da nazwać.

Nie odezwałam się już więcej. Było mi niedobrze.
Mimo że w pokoju znajdowała się jedna osoba, która mogłaby mnie wesprzeć, to bałam się… Nie wiem, czy jej, czy samej siebie?
Popatrzyłam na jej równo ściętą grzywkę. Dziewczyna podobnie jak ja wcale się nie odezwała.

***

Choć praktycznie cały czas milczałam, bo przecież nie można było zaliczyć jednego mruknięcia oraz przewrócenia oczami do mówienia, to jednak byłam zmęczona. Dużo bardziej niż zwykle po spotkaniu. Spotkania zawsze mnie męczyły. Czasem aż tak bardzo, że chciałam się zakopać pod kołdrą i płakać… Tak jak teraz. Tyle że tym razem łzy nie popłynęły, a gdyby to zrobiły, to byłoby to z zupełnie innego powodu.

– Co jest nie tak? – zapytałam sama siebie szeptem przed zaśnięciem.  

W ciszy własnego pokoju, tak żeby tylko ona mogła mi odpowiedzieć. Ona i moje tłukące się z bólem serce. Toc, toc, toc… Denerwujący dźwięk, aż chciałoby się je wyrwać. 

Zapragnęłam być meduzą, one nie miały serc. Chciałam pływać sobie bezwiednie, nie być świadoma zagrożeń, nie zmieniać się… One przez miliony lat przetrwały takie same. Organizmy niezmienne ewolucyjnie. Żywe skamieliny… Tylko zbudowane z tak delikatnej warstwy komórek, że prawie niemożliwe, aby w ogóle istniała. Magiczne. Niektóre nawet nieśmiertelne… Choć akurat nieśmiertelna nie chciałabym być. Nawet jeśli oznaczałoby to, że mogę być malutka i niezauważalna jak one… Tak, dobrze byłoby być meduzą, szczególnie teraz. 

W mojej wyobraźni dźwięczały urażone głosy. Pełne nienawiści i odrazy. Głosy bardzo dobrze mi znane, zazwyczaj kojące mnie, próbujące pocieszać, kiedy miałam trudny czas. Czy teraz by zrozumiały, pocieszyły, pomogły? 
Zadrżały mi usta. Miałam wrażenie, że odpowiedź na to pytanie zaczyna się na ni… 

***

Słucham piosenki nastawionej na 24, wczuwam się i staram się, chociaż w ten sposób wyrzucić z siebie emocje. Nagle mój taniec, ograniczający się do ruchów rąk i głowy, zatrzymuje myśl… A jeśli jest za głośno? O trzeciej godzinie nie powinno się tak głośno puszczać muzyki. Przyciszam, a potem podgłaśniam znowu. W końcu jeśli jest nastawione na 24 to przecież oni, sąsiedzi zza ściany, tego nie słyszą. Zaczynam tańczyć dalej.

W ten sposób często staram się wyrzucić z siebie różne myśli, rozluźnić się, wypuścić złą energię… Czasem jednak robię tak, kiedy się bardzo cieszę, dzisiaj zachodzi ten właśnie przypadek.

Jak przez mgłę, choć to dziwne, pamiętam park, tamte kwiaty, jego najdalej oddalony od przystanku koniec i mnie, denerwującą się bardziej niż zwykle, zastanawiającą, gdzie podziać oczy. Potem tylko goniący czas, pięć minut do odjazdu, do momentu, kiedy powinnam pożegnać się i odwracając się wsiąść do czekającego już pojazdu. Wsiadanie na pętli autobusowej miało swoje plusy. Następnie ten moment, otwarcie ust… I wszystko przyspieszyło. Mówiłam nie to, co zaplanowałam, zostawiając tylko ten sam sens albo raczej starając się, bo spomiędzy moich ust wylatywały tylko pojedyncze sylaby.

– Czy my… czy my..?

Osoba stojąca przede mną uśmiechnęła się uspokajająco. Jednak nadal nie potrafiłam wydusić z siebie tego czego chciałam. W tej chwili całe to ćwiczenie przed lustrem zdawało się zmarnowanym czasem. 

– Czy chcesz zapytać o to czy jesteśmy w związku?

Energicznie pokiwałam głową, a potem popatrzyłam się przed siebie, prosto w oczy tej osoby, czekając na odpowiedź. 
Usta ułożone w ten sam, delikatny uśmiech. A choć ja również pozostałam taka sama… wszystko się zmieniło.

***

Czasem wyobrażam sobie, że jestem smokiem. Moja skóra pokryta jest łuskami. Czerwonymi, chociaż moim ulubionym kolorem jest zielony. Nie czuję się wtedy człowiekiem, a jedyne, o czym marzę to zakopać się w swojej jaskini wśród zebranych ukochanych przedmiotów, smoczych skarbów. Wśród nich na pewno byłoby bardzo dużo zielonych klejnotów oraz naszyjników. Och, jak ja kocham naszyjniki! Nikomu jednak nie wydaje się to ważne, mimo że mogłabym gadać o nich i różnych metodach ich wytwarzania bez końca. 
I choć wyobrażam sobie, że jestem właśnie tym stworzeniem z legend, obsypanym łuskami i rzadko wychodzącym ze swojego leża to teraz jestem dziewczyną. Zwyczajną, ale też niezwyczajną dziewczyną, pędzącą właśnie na spotkanie z długoletnią znajomą, chociaż tak naprawdę, nie mam pojęcia czy chcę tam być. W rytm szybkich kroków na mojej szyi kołysze się długi naszyjnik z różnokolorowymi kamieniami, Najbardziej okazały z mojej kolekcji.

***

Tym razem w kawiarni spotkałam się ze znajomą o długim warkoczu. Jej włosy, mimo że zawsze pięknie zadbane, nigdy mnie nie zachwyciły. Doceniałam jednak, że za każdym razem spinała je w przewidywalną fryzurę, dokładnie tak jak ja. Sama jednak preferuję koki. Inna, ze znanych mi osób, a tych nie było dużo, nieustannie coś zmieniała, a raz nawet bez większego uprzedzania i przygotowania obcięła się na łyso. Nie wyglądało to źle, lecz dopiero kiedy część włosów wyrosła jej na nowo poczułam ulgę. Tak jakby wróciło na miejsce coś, co dobrze znałam… Historia spotkania, jest jednak inna.

Zaczęło się fatalnie. Bez uprzedzenia dołączyła do nas kolejna, obca mi osoba. A jej fryzura… No właśnie! W tym wypadku zupełnie nie mogłam się na niej skupić. Nie mogłam ich zapamiętać, bo tak bardzo rozpraszały mnie jej oczy. Tak denerwująco niebieskie. Tylko dlaczego? To chyba wszystko przez ścianę o tym samym kolorze. Na jej tle wydawały się nienaturalne, komiksowe. Jakby wprawny malarz po prostu je namalował. 

Ale to dziecko zawsze było jakieś dziwne. Już ma trzy lata, a nadal nie mówi. Tak dziwnie na wszystkich patrzy…
Moja uwaga dość szybko zmieniła punkt zaczepienia. Odwrócona o około dziewięćdziesiąt stopni zatrzymała się na dziewczynie w warkoczu.

– Wydaje się takie…
Nieświadomie wstrzymałam oddech. 
– …nienormalne. – dokończyła znajoma, a wraz z tym moje serce uderzyło boleśnie. 
– Nie myśleliście – zaczęłam niepewnie – żeby zapytać o to w poradni? Może jest…
Ostatnie dwa słowa wymamrotałam prawie niesłyszalnie. 
– No tak, może powinnam im to zasugerować – pokiwała głową. – W końcu dowiemy się, co z nim jest nie tak. 
Odpowiadając, mruknęłam. Dziewczyna z warkoczem opowiadała  jeszcze trochę, a potem zmieniła temat. Jej kuzyn stał się wówczas nieważny… I, mimo że nie znam tego chłopca i pewnie daleko mi do niego to przez chwilę poczułam się z nim związana. Poczułam na chwilę jakby wszystkie negatywne słowa, wypowiedziane z taką lekkością, były kierowane do mnie samej. Bo ona przecież…  wiedziała… wiedziała!

Zabrakło mi sił. W tamtym momencie miałam już dosyć. Wpatrywałam się we własny talerz z rozpoczętym ciastkiem. Biorąc kęs do ust nie czułam jego smaku. To było dziwne. Choć zupełnie nie wiedziałam, czy moje podejrzenia odnośnie neurotypu tego chłopca były poprawne, to “dziwactwa” dziecka, o którym mówiła, wydawały się mi bliskie. Bardzo bliskie.

Znowu obawiałam się odezwać. Walka o siebie na wielu frontach wykańczała mnie. Tak samo dzisiaj. Nie miałam siły, byłam smutna i zrezygnowana. A te oczy… Wpatrzone we mnie, niebieskie oczy, coraz bardziej mnie denerwowały. One i ten sam wściekły odcień ściany lokalu.

***

Przeszła obok mnie porcelanowa lalka. A zaraz za nią… kolejna. Miałam wrażenie, że gdy wracałam ze spotkania, minęłam ich już kilka i zdawało mi się, że robi się ich tylko więcej. 

Pierwsza z nich wyminąwszy mnie, stanęła na przystanku. Miała matową cerę oraz wpatrzony w dal, prawie pusty wzrok. Nie mogłam nic z niego wyczytać. To samo stało się z drugą lalką, lecz jej ubranie było nieco bardziej niechlujne. A ten pan, stojący na ulicy naprzeciw mnie? Nie widziałam dokładnie, ale również wydawał mi się z porcelany. Starej i pomarszczonej, ale porcelany.
Mój nastrój sprawiał, że wszystko zdawało się nieprawdziwe. Nie pasowałam tutaj jeszcze bardziej niż zwykle. Znowu nie rozumiałam też czemu. Czy to były moje myśli, moja mina, mój wygląd…

Na pewno nie byłam z porcelany. Gdyby teraz spadł deszcz i zalał to miejsce, gdyby powolnymi i dostojnymi ruchami spłynęły tu z oceanu meduzy… Lalki utopiłyby się, lecz galaretowate stworzenia nic by im nie zrobiły. Każda z nich zostałaby opleciona ich parzącymi mackami, a one płynnie prześlizgnęłyby się po ich powierzchni. Porcelanowe oczy nawet nie zamrugałyby. A ja? Z zaciśniętymi oczami unosiłabym się nieco ponad nimi, nie wpływając na powierzchnię. Nawet adrenalina nie byłaby w stanie przywrócić mi sił. Po prostu bym dryfowała, czekając…
Meduzy mogłyby mnie poparzyć. 

***

Wtedy po raz pierwszy trzymałyśmy się za ręce. W tym samym parku, w gorący letni dzień. Nie wiem, czy to przez temperaturę czułam dzisiaj wszystko o wiele mocniej. A może moje, dzisiaj smocze nozdrza, po prostu wyczuwały wszystko wyraźniej. Moja mniej ludzka część mniej rozumiała. Ona na szczęście nie miała mi tego za złe i kiedy czegoś nie potrafiłam załapać, to z lekkim śmiechem mi tłumaczyła. 

Zapach kwiatów odurzał. Nasza rozmowa niosła się po parku, słowa topniały gdzieś nad nami od słońca. Wszyscy wokół zajęci byli sobą, nie zwracali na nas uwagi. A my… Również wpatrzone i wsłuchane w siebie nawzajem. Szłyśmy razem, tak po prostu, ramię w ramię.

– Lody… – szepnęłam w pewnym momencie. 
Ona z lekkim przekrzywieniem głowy spojrzała na mnie pytająco. 
– Topią ci się lody – powiedziałam. 

Spojrzała na swoją rękę, a potem lekko się czerwieniąc, wytarła ją chusteczką. Jakież to było słodkie… Moje serce zabiło mocniej, a wrażliwy umysł praktycznie zapomniał o prażącym słońcu. Tak samo zaakceptował jej lekko lepiące się od zjedzonej wcześniej słodyczy palce, które muskały mój policzek.

Na ławce, w cieniu, pokazywałam jej na telefonie niedawno znalezioną grafikę ze smoczą dziewczyną. Siedziała na dachu wieżowca, a jej skóra, ludzka i fantastyczna zarazem, pokryta była łuskami, delikatnie połyskującymi w świetle księżyca. Ona sama wpatrywała się w dal…  na rozciągającą się resztę miasta, rozświetloną latarniami. 

– To nowa bohaterka mojej ulubionej graficzki – mówiłam nakręcona.
Ona patrzyła na mnie czule i chłonęła mój głos tak, jakbym była jedyna na świecie i w tamtym momencie… czułam się jakbym była.
Ten pierwszy raz kiedy trzymałyśmy się za ręce, był także pierwszym, kiedy było mi aż tak dobrze. Szkoda tylko, że…

***

Nikomu jeszcze o sobie nie powiedziałam. Niektórzy wiedzieli tylko o moim atypowym mózgu, ale o tym bałam się mówić o wiele bardziej. Było to… znacznie straszniejsze. Niemalże nieporównywalnie.
Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, a wspomnienie tamtego uścisku dłoni dawało mi siłę.

***

– Nie chciałabyś kiedyś z kimś być w relacji? – zapytałam mieszając prawie gotową zupę krem. 
Stałyśmy w jej kuchni przygotowując kolację. Co jakiś czas kłęby pary buchały z garnka, a ja zastanawiałam się, czy na pewno powinno tak być. Powierzchownie, bo moje myśli oczywiście zajęte były czym innym. W piekarniku piekły się grzanki.

– Nie, myślę, że nie.

Jej pewna odpowiedź odbiła się od gładkiej ściany nad płytą grzewczą, trafiając prosto we mnie. Miałam wrażenie, że naprawdę widziałam jej słowa. Jakby się zmaterializowały. Niebieskie, jak jej oczy… Tyle, że ze słabym fioletowym połyskiem. 
Zastąpiła mnie przy garnku. Grzywkę tym razem miała spiętą różnokolorowymi spinkami, żeby nie przeszkadzała.
– Ano tak… – kiwnęłam głową w zamyśleniu. – Nawet z kimś, kto jest ci bardzo bliski, z kimś, kogo dobrze znasz?
Na chwilę przestała mieszać. 
Zaraz, czy ty nie pytasz mnie…
– Nie – przerwałam jej ze śmiechem. – Możesz być spokojna.

Wróciła do mieszania.

– Gdybym chciała cię o to zapytać, to zrobiłabym to rok temu – wymamrotałam. – A nie teraz. 

Dopiero lekkie stuknięcie o garnek uświadomiło mi, że odruchowo zrobiłam to zbyt głośno. 

– Ale teraz już nie – powiedziałam jeszcze głośniej. Jakby to miało cokolwiek wyjaśniać. 
Przez chwilę się we mnie wpatrywała, po czym wzruszyła ramionami. Później zasiadłyśmy do jedzenia w jej pokoju, tylko we dwie… Jak zawsze siedziałyśmy w dziwnych pozycjach i nie przejmowałyśmy się tym, że ktoś wchodząc właśnie przez drzwi mógłby nas uznać za niewychowane.

Znałyśmy się, odkąd pamiętam, dzięki długiej znajomości naszych rodziców. Wychodząc od niej zastanawiałam się nad tym. Między nami praktycznie nigdy nic się nie zmieniało. Nawet gdy miałyśmy okres kilku miesięcy bez odzywania się do siebie, nigdy nie było po nim niezręcznie. Zawsze tak samo. A teraz? Dopiero po wyjściu mnie to uderzyło. Teraz, przez mój niewyparzony język, który nie wie kiedy, co i komu się powinno daną rzecz mówić, mogłabym wszystko zniszczyć. Ale czy coś się między nami się zmieni? Nad tym myślałam idąc na tramwaj.

***

W wagonie, do którego wsiadłam, był niesamowity ścisk. Bardzo wiele osób podróżowało w tym samym kierunku co ja. Na szczęście udało mi się stanąć przy oknie, tak, że plecami się o nie opierałam. Tutaj, na samym końcu tramwaju, nikt już się nie przepychał. 
Założyłam słuchawki. Świat stał się cichszy, dzięki czemu mogłam się spokojnie zamyślić i obserwować.

Bardzo blisko mnie stanęła kobieta z wózkiem oblepionym religijnymi hasłami. Popatrzyłam na nią dwa razy. Zastanawiało mnie, jak to jest tak stać i z szerokim uśmiechem, czy to deszcz, czy słońce, próbować zwerbować nowych członków do swojej sekty. Zwerbować… Kobieta z wózkiem pewnie użyłaby słowa nawracać. Ciekawe czy była zmęczona po całym dniu? Czy mimo bezsensu tej aktywności nadal potrafiła się szczerze i gorąco modlić o zbawienie? A może wpadła w rutynę i całą złość oraz zmęczenie chowała za fasadą szerokiego uśmiechu? Nie miałam pojęcia. Nie odważyłabym się też o to zapytać, bo pewnie przy bliższym poznaniu by mnie wyklęła. Jechałyśmy dalej w ciszy. Razem z nami podróżował narciarz oraz ubrana na czarno dziewczyna z łukiem i zawieszonym przy spódnicy kołczanem pełnym strzał. 

Długo się przyglądałam podróżniczce, wyglądającej jak wyciągnięta z książki fantasy. Wydawało mi się, że na następnym przystanku wsiądzie pogromca smoków w lśniącej, złotej zbroi, a ja będę musiała przed nim uciekać. 

***

Dawniej próbowałam jeszcze ratować swoją duszę od potępienia. Chociaż z czasem przestałam wierzyć, iż to coś da. Za namową wciąż zmieniającej fryzury przyjaciółki, a w tamtym czasie królował neonowy róż, dołączyłam do religijnego kółka. Ucieszyła się z tego także znajoma z warkoczem. Pochwaliła mnie za to, że “nareszcie zmądrzałam”. Dziewczyna z olśniewającą grzywką nie powiedziała nic.

Omawialiśmy na spotkaniach pismo święte. Dyskutowaliśmy o relacjach między partnerami, takich, żeby były w zgodzie z bogiem. Ponieważ inne sprowadziłyby na człowieka wieczne cierpienie i nieszczęście za życia. Tak nam wmawiano. Co miesiąc organizowano nabożeństwa poświęcone tej intencji.

Składałam ręce, starając się wpasować. Robiłam to co otaczający mnie znajomi. Słuchałam ich słów i potakiwałam… ale coś głęboko we mnie zaciskało zęby, zgrzytało niemiłosiernie i próbowało się uwolnić. Pojawiające się na moim karku łuski połyskiwały, niezauważone przez nikogo.

Przy każdym ze słów, które odbierałam jako atak, waliło mi serce. Przez jakiś czas podejrzliwie patrzyłam na wszystkich zebranych. Miałam nadzieję, iż nie są to prawdziwe aluzje. Nie byłam dobra w rozpoznawaniu takich rzeczy. Czy nie jestem za bardzo wyczulona na to co mnie dotyczy? Rozważałam z drugiej strony. Wyobrażałam sobie, że inni wiedzą o mnie każdy szczegół, choć wprost im nie powiedziałam. A co zrobiłaby w tym przypadku moja przyjaciółka? Czy zgodziłaby się z tym? Czy ona w ogóle to słyszała? Może zajęta była brataniem się z bogiem albo przyziemnym zastanawianiem, jakie teraz chce mieć uczesanie, bo obecne, różowe, włosy miała już około miesiąca, a jak na nią… to było za długo. Aż dziwne, że nie zmieniła jeszcze ich barwy i stylizacji.

– Owocne spotkanie – podsumowała po wyjściu, gdy obie skierowałyśmy się na przystanek. – Szczególnie jego ostatnia część.
– Yhm… – odruchowo przytaknęłam, nawet na nią nie patrząc. 
Tylko kątem oka zauważyłam, że wymownie popatrzyła w moim kierunku. Przyglądała się mi z zastanowieniem. I wtedy… Gdzieś w głębi siebie poczułam, co chce przekazać. 
“Uważaj! Bo ty też możesz ulec… Szczególnie ty!” 
Smok we mnie zazgrzytał zębami znacznie mocniej i marzył aby zionąć. A ja… pragnęłam, aby pożarło ją stado meduz. Mimo że kochałam ją naprawdę.

***

– Hej, a nie chciałabyś być w relacji ze mną?
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Ale my jesteśmy przecież przyjaciółkami…
– Tak, ale czy nigdy nie wyobrażałaś sobie nas jako kogoś więcej?
Odpowiadając, zwolniła tempo mówienia.
– Jesteśmy przyjaciółkami, dwiema dziewczynami, my nie możemy – z każdą kolejną sylabą jej twarz się zmieniała. 
Jedyna osoba, na którą kiedykolwiek miałam odwagę dłużej patrzeć… Po raz pierwszy miałam ochotę odwrócić wzrok, jednak wytrzymałam. Musiałam to zobaczyć. Życie złudną nadzieją i tak przekreśliłyby późniejsze słowa:

– To obrzydliwe… Po prostu obrzydliwe!
Poczułam, jak moje usta drżą. Przez kilka sekund wpatrywałam się w nią w milczeniu. Jednocześnie dziwiłam się, dlaczego nic nie mówi. A może mówiła? Tylko że ja już nie słyszałam. Jakby moje uszy zarosła je błona. Po chwili, która trwała w moim mózgu zbyt długo, zdobyłam się na coś naprawdę żenującego.

– To… – powoli otworzyłam usta, układając je w szeroki uśmiech – To był tylko taki żart – powiedziałam prawie niedrżącym głosem i wzruszyłam ramionami. 

Nie czekając na odpowiedź odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie. Nie zwracałam uwagi na otoczenie, dopóki nie znalazłam się we własnym pokoju. Zatrzasnęłam drzwi i zaczęłam płakać. Długo, długo płakać. Aż łzy przestały w końcu płynąć. A potem… byłam zła. Pozostało tylko to i moje zmarnowane na nią ja. Pomijając marzenia, w których wiele razy chciałam ją pocałować.
Dzień później znowu zmieniła fryzurę. Obcięła włosy na łyso. Z niedowierzaniem patrzyłam na jej zdjęcie profilowe na jednym z portali społecznościowych. Próbowała dać mi znać, że nie może mi się podobać. 

Otworzyłam oczy i jeszcze przez parę sekund pamiętałam sen sprzed chwili. Wydarzenia wydawały się bardzo realne, choć tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. Tego byłam pewna. Koszmar, nawiedzający mnie co noc. Mara, z której zwykle budziłam się z krzykiem… Dziś tak nie było. Przez chwilę czułam się zagubiona, a potem pusta. Tylko moje żale i strachy wydobyły się na wierzch.
Nie stało się nic, choć w środku cała aż się trzęsłam. W innej sytuacji te same odczucia z ciała nazwałabym trzepotaniem, jednak to, co czułam teraz, wcale nie było przyjemne. W tamtym momencie, mieszając miód w szklance porannej herbaty postanowiłam…

***

Nie mogę więcej tak udawać. Czuję, jakby ktoś zawiesił mnie pośrodku głębokiego oceanu Mam wrażenie, że się duszę, a pode mną przepływają giganty. Puchate meduzy kompasowe. Piękne, ale groźne… A nawet gdyby nie były, to wyglądają monstrualnie. 
Nie wiem, jak inni to robią. Czy nie męczą się wciąż nosząc maskę? Ja coraz bardziej nie mogę. Nie potrafię milczeć, zaciskać zębów, spuszczać wzroku, udawać, że nie słyszałam… Nie mogę dłużej „mówić coraz mniej”, jak określiła jedna z zaufanych mi osób. 
Meduzy nie polubią się ze smokami. Te drugie, zawsze będą wyrzutkami. Nikt ich nie zrozumie. Chce mi się płakać, choć wiem, że… wtedy jeszcze bardziej zabraknie mi powietrza.

***

Powiedzenie komuś o sobie okazało się trudne. Mimo postanowienia zupełnie nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Na razie paraliżował mnie lęk… Potworny lęk. Zimnymi falami spływał po moich plecach, zamrażając kropelki potu i sprawiając, że drżały mi ręce. Traciłam kontrolę nad ciałem, byłam sparaliżowana, a jednocześnie pragnęłam całą sobą być przygotowana do ucieczki.
Chociaż nic się jeszcze nie stało, łuski na moich plecach nastroszyły się jak ptasie pióra. Tylko że one nie potrafiły zatrzymywać ciepła.

Wisiałam w nicości. Nie potrafiłam wyjść na brzeg, a nie mogłam być też nań bezwładnie wyrzucona, nie potrafiłam też zejść głębiej… Co mam zrobić? W którym kierunku pójść? Który jest poprawny, który..? Już nie wiedziałam nawet, co jest prawdą, a co iluzją. Tylko meduzy niezmiennie przepływały mi przed oczami, tak bardzo różniące się ode mnie, smoka. 

***

Przymknęłam powieki. Wszystko bzyczało. Lampa nade mną, tykanie zegara, blacha na dachu za oknem… Czy to był deszcz? Stukanie było zbyt rzadkie i nierównomierne. Dźwięki nakładały się na siebie powodując w moich uszach chaos, w głowie jednostajny szum. W połączeniu ze zmęczeniem było to nieznośne.

Ostatnie kwadranse pracy były najgorsze. Oczekiwało się tylko aż ostatni klienci wyjdą. Telefony już nie dzwoniły. Niby cisza i spokój, ale jakie dobijające… Choć nowością dzisiaj było wiercenie w pokoju obok i tak zupełnie nie mogłam wytrzymać. Siedziałam w napięciu na krześle, nie próbując już nawet skupiać się na książce. Wszystko było posprzątane i gotowe do zamykania. Tak, aby firmowym uśmiechem pożegnać się z ostatnią osobą i szybko wyjść. Wrócić do siebie, paść na łóżko i…

– Kurwa mać! – rozległo się za ścianą, a ja podskoczyłam jak oparzona. Dopiero po tym doszło do mnie, że przedtem rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.

Wieczorny remont, tak jak moje oczekiwanie, również dobrze się nie wiódł. Mimo to nie potrafiłam współczuć pracującej ekipie. Za bardzo denerwowały mnie dźwięki, bodźce, otaczający świat. Już dużo bardziej wolałabym… 

Zanurzyć się w wodzie… zamknąć oczy, a potem otworzyć je znowu i zobaczyć przed sobą granatową toń. Żadnego światła… Stracić czucie tego gdzie jest góra, a gdzie dół. Być łaskotaną przez zimne prądy morskie. A potem… śmiertelnie przestraszyć się, gdy za plecami lub pod nogami pojawi się wielkie morskie stworzenie. Tych małych mogłabym nie zauważyć. W morskiej toni nie dałabym rady krzyknąć. Dźwięk i tak do nikogo by nie dotarł, a tu…

– Do widzenia!
Moje rozważania przerwało głośniejsze niż wszystko inne trzaśnięcie drzwi, z gabinetu wyszła ostatnia klientka. Zapominając, o czym dokładnie myślałam, energicznie wstałam z krzesła, zapytałam, czy niczego nie potrzebuje, a potem z szerokim uśmiechem odprowadziłam ją do wyjścia. 

Bardzo pani miła – usłyszałam na pożegnanie, na co postarałam się uśmiechnąć jeszcze szerzej i  wymamrotałam coś w odpowiedzi. 
Kiedy sytuacja nie miała skryptu, nie bardzo sobie z nią radziłam. Działo się tak też z komplementami. Lampa nadal huczała. Blachy na zewnątrz szczękały coraz częściej, jakby robiło im się zimno, a ja miałam zamykać. I zrobiłam to kiedy tylko w przedsionku zgasło automatyczne światło. Klientki już dawno nie było. 

Na mnie z kolei w domu czekała ciepła rozpuszczona czekolada oraz uśmiech tej jedynej. To, że przyjechała na kilka dni, mimo tego, że nie dałam rady się urwać z pracy, miało swoje plusy. Myśląc o tym uśmiechnęłam się pod nosem.
Same plusy – szepnęłam otwierając drzwi.

***

Gorąco się modliłam, jednak rozumiałam coraz mniej. “Zamykałam się” jakby to powiedziała moja przyjaciółka. Tym razem uczesała się jak kobieta polująca na dalmatyńczyki. Dwukolorowo. Recytowanie znanych od dziecka formułek nie pomagało, próba medytacji też. Coraz mniej rozumiałam, milkłam…

Chyba naprawdę się zamykałam. Swobodne pozostawały jedynie moje dłonie, które zamiast być złożone, coraz bardziej tarły skórę moich rąk, drapały ją i rozdzierały aż do krwi. Nie pasowałam. Byłam zestresowana. Nie mogłam przestać, nawet kiedy czerwone krople zaczęły kapać na poduszkę. To, że ciężko było je potem sprać, usunąć dowody, zupełnie do mojej głowy nie dochodziło. 

Mówienie pacierzy za każdym razem kończyło się mnóstwem ran. Moje ciało z dnia na dzień stawało się coraz bardziej zniszczone. Raniłam się niewypowiedzianymi słowami, jakby sama modlitwa chciała mi pokazać, że to nie to. I choć starałam się utrzymać tej ułudy, tego kłamstwa, które zdawało mi się, że było na ustach każdego… to gdzieś w głębi siebie czułam, że nie mogę tak dalej… To było złe. Czułam się źle. Nie byłam sobą.

Dla mnie gdzieś w tamtym momencie wielkie i chwalone coś – czymkolwiek to było – przestało istnieć.

***

Pierwszy raz poczułam się wolna stosunkowo niedawno. Sama w pokoju, choć nie u siebie. Tańczyłam bez ubrań, kompletnie naga. Poczułam jednak, że mogę, że tu nic mnie nie ogranicza, chociaż zza ram obrazów zawieszonych w pokoju patrzyło się na mnie milion dziewic. Miałam wrażenie, że każda z nich swoje oczy skupia właśnie na mnie, że obserwuje mnie, wolną. Mimo swojej świętości, a może właśnie dzięki niej, jest ze mnie dumna.

Było w tym coś obrazoburczego… Być może ktoś by tak powiedział, z tyłu mojej głowy, jak lęk i kompleksy, które szeptały mi, że robię źle. Grzeszysz… grzeszę. Jednak poruszając się w rytm muzyki, czułam się przede wszystkim wolna. W zgodzie ze sobą. Ze swoim niedoskonałym ciałem.

-Jesteś silna. Jesteś silną kobietą – paradoksalnie, usłyszałam te słowa od najbardziej religijnej osoby, jaką znałam. 
Przesiąkniętej tymi dziwnymi zasadami, zawsze uczesanej w nienaganny warkocz. Od innej starszej kobiety usłyszałam, że jestem naprawdę mądra. Była innego wyznania. Gdy tłumaczyłam, czemu nie wierzę, słuchała mnie… Prawdziwie słuchała. W przeciwieństwie do osób w moim wieku.

Te słowa rezonują we mnie w czasie tańca. Zrzucam z siebie skórę. Łuski opadają na ziemię, mogę być silna bez nich. Jak meduza, najbardziej parząca istota na świecie… Ta potrafi swoim jadem zabić sześćdziesiątkę dorosłych ludzi, jedna z kostkomeduz.
Mimo skupienia na tańcu wiedza załącza się w mojej głowie automatycznie. Miesza się z wyobrażeniami o mnie i o smokach… O mnie-smoku. O mnie-meduzie. O mnie… Czuję się silna. Czuję się sobą. Chyba pierwszy raz aż tak bardzo. A co się zmieniło? Nie wiem. Ale teraz nareszcie to ja.

***

Osy morskie potrafią aktywnie polować na swoje ofiary. Podpłynąć do nich i zaatakować. Są jak bestie… Chyba powoli zmieniam się w jedną z nich. W bestię. Smoka, meduzę… nie wiadomo co.

Jestem smoczą dziewczyną, jak bohaterka wymyślona przez moją ulubioną artystkę, inna niż wszyscy. Nie pasująca w wielu aspektach, co nie znaczy, że niedopasowana. I gdybym jak ona siedziała na dachu budynku, patrząc w telefon i zobaczyła wtedy nieprzyjemne komentarze ludzi pełnych niewiedzy, to być może ze złością wyrzuciłabym urządzenie. Spadałoby, spadałoby i spadało… A jego cząstki wylądowałyby w wodzie, wśród meduz.

***

Musiałam to komuś opowiedzieć. Moja pierwsza próba… Wszystko we mnie drżało. Osoby otwarte i określające się jako sojusznicze, też potrafiły dziwnie reagować, kiedy zaczynało chodzić o kogoś z ich otoczenia. Takich historii można było przeczytać bardzo wiele w internecie.

Siedziałyśmy w dość przepełnionej kawiarni. Godziny szczytu. Zwykle było to dla mnie nie do zniesienia, teraz zresztą też, jednak wybrałam ją z premedytacją. W takim miejscu prawie nikt nie będzie nas słyszał i może sama nie będę słyszała siebie… Chciałam się mniej denerwować… Moje usta jednak drżały. Przepłukałam je herbatą, w którą wgapiałam w milczeniu się od paru minut. 
Może powinnyśmy zmienić miejsce? – zapytała. – Jak się czujesz? Bo jest tu dość głośno, więc…

– Nie – przerwałam jej stanowczo.

Upiłam jeszcze jeden łyk, a potem skupiając wzrok na jej równo obciętej, jasnej grzywce, doprowadzonej chyba do perfekcji, wzięłam głęboki wdech…

Opowiedziałam całą historię. Przy pierwszych słowach trząsł mi się głos. Wychodzenie z szafy… dlaczego to się tak nazywało? Ta fraza powinna być nazwana skokiem z urwiska albo na bungee, w zależności od tego jak zareaguje osoba, z która rozmawiasz. Albo rozbijesz się o ziemię na dole albo guma pociągnie cię do góry, a tobie nie stanie się nic. Wrażenie ocierania się o śmierć… Tak właśnie się czułam. Śmierć z ręki osoby mi najbliższej, dawnej miłości.

W miarę opowiadania czułam się coraz lepiej, słowa wypływały ze mnie coraz szybciej… “Jak się coś zaczęło, to trzeba to skończyć”, tak zawsze mówiła mi mama i właśnie rytmikę tej frazy wybijało teraz moje serce. Nie mogłam się już cofnąć, nie mogłam obrócić tego w żart… Musiałam skończyć, a potem, z zaciśniętymi powiekami czekać na jej reakcję.

– Dzięki… – powiedziała po chwili milczenia, w której zdawało mi się, że czas zwolnił, a chaotyczna kawiarnia ucichła.
Zamrugałam kilkukrotnie. 
– Dzięki, że mi to mówisz – dokończyła z uśmiechem, a potem się roześmiała. – Chociaż to akurat wiem… Od dawna wiedziałam.

Otworzyłam szeroko oczy. Prychnęła, a jej grzywka przy tym podskoczyła. 
– Nie kryłaś się z tym dobrze.
Słysząc to, tym razem ja się zaśmiałam, czułam, jak moje policzki się czerwienią.
– Nie wiedziałam tylko o niej… Cieszę się razem z tobą.

Czas ruszył z miejsca. Moje uszy pochłonął chaos. Ona z pasją zaczęła mi opowiadać o nowo przeczytanej książce, a gdy pokazała mi jej okładkę, wyszukując ją w telefonie i ja byłam zachwycona. Zachciałam po nią sięgnąć…

Resztę czasu spędziłyśmy zadowolone, a wykończona byłam tylko przez ilość bodźców w kawiarni, rozmowy pokrywające się z muzyką i pobrzękiwanie talerzy. Jej złote oczy i włosy, nagle zaczęły mi przypominać małe meduzy z oddalonej o wiele kilometrów wyspy, zamieszkujące jedno z jej jezior. “Małe słoneczne szczęścia”, pomyślałam, po czym wróciłam do naszej konwersacji. Kino…
“Wszystko sprowadza się do meduz”… Spojrzałam w niebo, ciesząc się z mojej decyzji i pierwszego przełamania lodów. Stałam na przystanku autobusowym kołysząc się w górę i w dół. Dzięki wypełniającej mnie energii nie potrafiłam ustać. Tylko ręce trzymałam w kieszeniach, dla niepoznaki… choć i tak inni czekający znacznie się ode mnie odsunęli.

Może nie będzie tak źle – wyszeptałam z optymizmem myśląc o dwóch pozostałych przyjaciółkach, tej z warkoczem oraz tej, która co chwilę zmieniała fryzury.

***

Leżałyśmy na łóżku. Ona jeszcze z zamkniętymi oczami, chociaż nie spała. Widziałam to po jej oddechu. Klatka piersiowa unosiła się jej delikatnie i miarowo, z charakterystycznymi dla jej błogości odstępami. Całym ciałem przytulała moją dłoń do siebie. Drugą pogładziłam ją po włosach. Były czarne, krótko ścięte, z jednej strony prawie wygolone, jednym słowem… idealne. Za dnia perfekcyjnie ułożone, teraz lekko poszarpane.

Odetchnęłam pełną piersią czując w sobie spokój. Ostatnio bardzo dużo w sobie odkrywałam. Miałam wrażenie, że to głównie dzięki niej. Przepełniała mnie energią, po raz pierwszy prawdziwą pozwalającą żyć. Myśląc o tym lekko ścisnęłam jej ramiona. Delikatnie się zaśmiałam, tak jakby nareszcie wszystko było na swoim miejscu. Jakbym ja była na swoim miejscu. Teraz, w tej sekundzie. Słysząc ten dźwięk, zamrugała i spojrzała na mnie pytająco. Jedynymi oczami, w jakie nie bałam się spoglądać. Łagodne, o zmiennym odcieniu, dziś w kolorze świeżego lasu… Gdyby miały zapach, to byłby właśnie taki. 

– Chyba się udało… – szepnęłam, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Niedługo potem zaczęłyśmy nasz leniwy poranek.

W duchu wiedziałam jednak, że to z innymi przyjaciółkami czeka mnie cięższa, prawdziwa przeprawa. Spotkanie z ukochaną zdawało się niegroźne jak pływające w Bałtyku chełbie, przy których konfrontacja z resztą… urastała do wymiarów bełtwy festonowej, być może niegroźnej, a mimo to przerażającej.

***

Utop się w wodzie… Zamknij oczy i wyobraź sobie jak zalewa całe twoje ciało. Wszystko będzie wydawać się niebieskie, choć nawet nie uniesiesz powiek. Rozpłynie się świat poza tobą, a błogie ciepło, z którym będziesz spadać otoczy cię. Nie będzie ci przeszkadzać. Pozwoli wypłynąć kiedy zechcesz, jakbyś nie topiła się w najgłębszym punkcie na ziemi… 
…a w filiżance herbaty. To pewnie ja sama powinnam wybrać to miejsce. Nie wiem tylko, czy byłam na tyle odważna… Jeszcze tego nie wiem. Myślę, że nawet w filiżance czułabym przygniatające ciśnienie Rowu Mariańskiego, napierające na mnie z każdej strony. Powoli tracę siebie, nieprzyzwyczajona do głębokości… 

– Wiesz, że musisz w końcu… – zaczęła i nie musiała kończyć. 
– Wiem. 

Zamknęłam się w łazience. Musiałam zostać sama. Przez chwilę stałam na zimnych płytkach przed lustrem i przygryzałam wargę. Moje słowa i tutaj odbijały się echem… Nie dając mi spokoju.

Wszystko, cały strach, tajemnica i przerażenie przeciążały mnie niesamowicie. Mogłam utonąć naprawdę! Zrzucając ubrania na podłogę i ostrożnie wchodząc do wanny zastanawiałam się, czy to się nie stanie… Choć nigdy dotąd przecież się nie zdarzyło.
Muszę powiedzieć temu wszystkiemu “STOP”! Muszę powiedzieć to fałszywej sobie, bo inaczej… to uczucie… ta maska… Zabije mnie.
A zresztą… Teraz, tam, po drugiej stronie drzwi do łazienki… wiem, że ona tam była. Odkąd zamieszkała w moim życiu przestałam być samotna.

***

Meduzy w jednym z jezior Palau, czują się tak, jakby nic im nie zagrażało. Milionami sztuk pływają w zamkniętym zbiorniku wodnym i… 
Czuły się na tyle bezpiecznie, że utraciły parzydełka. A czy ja, czuję się bezpiecznie?

***

“Zawsze podobały mi się osoby o długich włosach. A ty masz krótkie. Ale i tak… Podobasz mi się najbardziej na świecie”… nie miałam jeszcze wystarczająco odwagi, aby powiedzieć to na głos… 
…mimo, że to właśnie ona nazwała mnie kiedyś odważną.

***

Zdanie, którego za nic w świecie nie chciałam usłyszeć…
Zmieniłaś się. 
Drgnęłam i powoli odwróciłam się w jej stronę. Na jej twarzy zagościł pełen lęku uśmiech. Niewygodny! Na siłę uniesione kąciki ust… Szeptała.

– Zmieniłaś się – teraz powtórzyła głośniej. 
Moje usta odbiły jej grymas jak lustro, a w duchu… Odetchnęłam z ulgą. 
– Tak… Najwyraźniej tak – odparłam.

To zdanie nie wydawało mi się już takie straszne jak kiedyś. Opowiedziałam swoją historię, usłyszałam to czego tak się bałam, a jednak paradoksalnie… W środku byłam spokojna. Nie bałam się już konsekwencji tego zdania. Ukrytych w nim pretensji i żalu, które jeśli nawet tam były… Nie były moje. Ja byłam szczęśliwa.

Krótko zastanowiłam się, “zmieniłaś się”, czy to zdanie było prawdziwe? Ciągle się przecież zmieniamy, choć mam wrażenie, że zawsze byłam taka sama… Może po prostu to ona się zmieniła? A może jednak ja? A jeśli… Żadna z nas? Po prostu rozminęłyśmy się na drodze życia, nie zauważając, że nasze trakty prowadzą w zupełnie inne strony.

– Miłość… – dodałam. – Miłość to po prostu przemiany. 

I wiem, że wypowiadając te słowa, skłamałam. Bo pomimo eksperymentu fryzjerskiego, nie zmieniła się żadna z nas. Po prostu jedna przestała udawać. A co najważniejsze… Przestała udawać przed samą sobą.
A miłość, to po prostu miłość.

Weronika Astramowicz