
Czy wiesz, co stanie się z twoimi książkami po twojej śmierci? Co stanie się z twoim ulubionym kubkiem? Czy twój kot Filemon znajdzie nową rodzinę? A co z ubraniami? Może ktoś z firmy sprzątającej mieszkania po zmarłych wrzuci wszystko do kontenera na zmieszane, a kilka dni później jakaś śmietnikowa instagramerka pokaże kilku tysiącom obserwujących swoją nową zdobycz – twój ulubiony sweter. A jeśli makijażysta z zakładu pogrzebowego pomaluje twoje powieki na niebiesko, gdy ty nie cierpisz tego koloru? A na to wszystko, twoi rodzice wybiorą twoje najbardziej niekorzystne zdjęcie na nagrobek. Kto posprząta twoje rzeczy i co z nimi zrobi? Ile pracy zostawiasz tej osobie?
Na Instagramie nie ma hasztagu #przygotowaniadoumierania, za to hasztag #przygotowaniadoslubu ma prawie 5 tys. postów. Naprawdę nikt nie szykuje się na własną śmierć? Na coś, co jest sto procent bardziej pewne niż jakikolwiek ślub?
Przygotowania, które zrobimy jeszcze za życia, mogą nam dać trochę poczucia sprawczości i kontroli, a dzięki temu odrobinę spokoju.
Kiedy nadejdzie moment naszego umierania, każda taka odrobina będzie ważna.
Zdjęcia psów Liz
W pokoju Liz było bardzo dużo ramek ze zdjęciami psów. Głównie rasy Border Collie, ale też kilka kundelków. Na każdym zdjęciu widać uśmiechniętą Liz, a obok jej psa. Pamiętam, że gdy opowiadałam o tym, że przygotowuję się do adopcji psa, pokazywałam jej zdjęcia w telefonie. Trudno było jej mówić, ale wtedy się uśmiechnęła. Widziałam, że się ucieszyła. Zapytałam o jej psy, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Leżała całymi dniami w łóżku i patrzyła na te zdjęcia.
Kiedy zmarła królowa Elżbieta II zajrzałam do pokoju Liz, żeby włączyć jej telewizor. Mam wrażenie, że wtedy cała Anglia oglądała BBC. Usiadłam na jej łóżku, obejrzałyśmy razem wiadomości, a kiedy pokazali psy królowej, obydwie zaczęłyśmy płakać. Liz i Królowa były w tym samym wieku.
Liz umierała dwa tygodnie. Chorowała na Parkinsona, który uniemożliwiał jej przełykanie. Otrzymywała coraz bardziej zblendowane posiłki, do soku dodawany był proszek, który zmieniał płyn w gęsty kisiel – inaczej Liz się krztusiła. Pewnego dnia przestała przełykać. Krztusiła się nawet tą kisielowatą wodą. Wtedy zdecydowała się odejść. Świadomie. Pewnego dnia przestała przyjmować posiłki i wszelkie płyny. Po rozmowie z lekarzem zaczęła dostawać regularnie morfinę i czekała na śmierć. Opiekunki zwilżały jej usta, rodzina codziennie ją odwiedzała. Zamykali drzwi pokoju, w którym leżała i siedzieli obok, trzymając ją za rękę. O czym rozmawiali? Jakie tematy porusza się z osobą, która umiera? Czy wspominali jej psy?
Zmarła z głodu i pragnienia po prawie dwóch tygodniach.
Jej umieranie było trudne dla całego domu opieki. Każdy czuł, że dzieje się coś najważniejszego w życiu Liz, a nikt nie mógł się zatrzymać. Na opiekę, leki i posiłki czekało dwudziestu innych mieszkańców. Liz zmarła nad ranem, akurat wtedy, kiedy opiekunki z nocnej zmiany kończyły pracę, a te z dziennej zmiany jeszcze jej nie zaczęły. Była sama, otoczona zdjęciami.
Jej rzeczy zostały spakowane do reklamówek, a po kilku dniach odebrane przez rodzinę.
Szare rękawice Marthy
Kiedy Martha dowiedziała się, że ma raka piersi wielkości piłki do tenisa, zdecydowała się umrzeć w ciągu tygodnia. Bardzo ogłuchła z wiekiem, była przez to prawie całkiem odizolowana od świata. Trzeba było do niej bardzo głośno krzyczeć, a i tak często nie rozumiała słów. Machała wtedy ręką z rezygnacją i wracała do patrzenia przed siebie. Kiedy raz w roku, w dniu jej urodzin, odwiedzała ją rodzina, siedzieli obok i rozmawiali między sobą. Nie zwracali na nią większej uwagi – i tak nie mogła ich usłyszeć. Kiedy umierała, przyjechali spędzić z nią ostatnie chwile – syn z żoną i ich dzieci.
Po kilku godzinach czekania na śmierć poszli do Starbucksa po świeżą kawę i ciastka – rozpuszczalnej, oferowanej przez dom opieki, nie mogli przełknąć. Martha wypiła swoją ostatnią herbatę z mlekiem i cukrem, podaną przez opiekunkę i zmarła, patrząc w okno.
Nie chciała umrzeć przy nich? Chciała umrzeć w spokoju? A może to przypadek?
Pamiętam twarze jej rodziny, kiedy wrócili, w jednym ręku trzymając kubek kawy na wynos, w drugim ciastko. Byli zdziwieni, zaskoczeni, może nawet trochę oburzeni — przecież siedzieli tu kilka godzin, a ona umarła, kiedy wyszli na piętnaście minut?
Jedna z opiekunek przeglądała kiedyś z Marthą eBaya. Wybrały dla niej ogromne grube, szare rękawice, żeby już zawsze miała ciepłe dłonie – Martha często marzła, prawie się nie ruszyła. Te rękawice były jej talizmanem. Często nawet w nich zasypiała. Dawały jej jakiś rodzaj uspokojenia. Często dzwoniła swoim dzwonkiem, żeby ktoś przyszedł i pomógł jej znaleźć szare rękawice.
Zawsze szeroko uśmiechała się, kiedy opiekunka wyciągała je spod łóżka, gdzie spadły chwilę wcześniej.
Teraz na pewno są już wyrzucone. Co zrobić z takimi rzeczami? Kiedyś ważnymi, a po śmierci, nagle zamieniającymi się w śmieci. Jej rodzina pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ważne były te rękawice i ile ukojenia jej dawały.
W dniu pogrzebu Marthy dzwonek z jej pokoju zadzwonił, pomimo że od jej śmierci nikt tam nie mieszka.
Czerwony kubek Edwarda
Edward często był nieobecny, nieporadny, zagubiony. Z grymasem bólu na twarzy, siedział w ciszy w swoim pokoju. Kiedy ktoś pytał go, dlaczego jest taki smutny, odpowiadał:
– Po prostu, takie okoliczności…
Zmarł chwilę po kolacji, siedząc w fotelu w pokoju telewizyjnym.
Jego ostatnim posiłkiem była zupa pomidorowa firmy Heinz z puszki. Podgrzana w mikrofali i wypita z plastikowego, czerwonego kubka. Edwardowi bardzo trzęsły się ręce, więc dostał tę zupę w kubku z dzióbkiem.
Jego ostatnia zupa w życiu.
Edward nie miał osobistych przedmiotów. Żadnych ozdób w pokoju, zdjęć rodziny. Jego jedyną własnością były ubrania. Znoszone, bo życie zdecydowało się trwać dłużej, niż było to przewidziane, a nie opłacało się już kupować nic nowego. Jego ubrania zostały zapakowane w duże czarne worki na śmieci i wrzucone do szopy ze środkami czystości. Nie miał ich kto odebrać, nie było też powodu do odbierania ubrań w takim stanie. Nikt nie potrzebuje znoszonych i permanentnie poplamionych ubrań.
Kapcie firmy Comfort Foot. Poplamiony jedzeniem jasny sweterek. Wygodne dresy, żeby łatwiej było je ubierać.
Historia jego ubrań ma jednak dobre zakończenie. Zostały przerobione na dywaniki. Trzy pary takich samych spodni, pocięte w paski i utkane na krośnie, stały się ulubionym miejscem leżakowania psa Tedzika.
Tosty Harolda
Harold był bardzo szarmanckim starszym panem – w młodości na pewno był bardzo przystojnym mężczyzną. Był wysoki i miał bujne siwe włosy, zadbane dłonie z długimi palcami. Jego żona Paola odeszła kilka lat temu, a on musiał zamieszkać w domu opieki. Sam nie poradziłby sobie gotowaniem obiadów, nie pamiętałby o lekach.
Harold cały czas siedział sam w pokoju, nie oglądał telewizji, nie słuchał radia, patrzył w ścianę. Mimo to był pogodny, rozmowny i bardzo kulturalny. Kiedy ktoś wchodził do jego pokoju, Harold zawsze witał się ciepło. Jednak w tym spokoju i życzliwości było coś gorzkiego.
Na śniadanie jadł tosty i pił sok pomarańczowy. Codziennie ten sam zestaw. Około tygodnia przed śmiercią przestał jeść cokolwiek. Ani tostów na śniadanie, ani obiadu. Nie jadł nawet słodkich przekąsek z wózka, który codziennie dwa razy objeżdżał cały dom opieki, serwując herbatę z mlekiem i słodycze.
Ostatnie dni Harolda były trudne. Powiedział mi, że chciałby „pójść spać ze swoją żoną”. Nie wiem, czy to była metafora śmierci, czy naprawdę jej szukał i chciałby, żeby była przy nim. Wołał swoich nieżyjących już członków rodziny i swojego na pewno nieżyjącego psa — Fagota. Nadal próbował być wesoły i miły, jednak przestał używać swojej sztucznej szczęki i trudno było go zrozumieć. Był coraz bardziej splątany i przerażony.
Widziałam, że zbliża się koniec. Tego dnia doskonale słyszałam jego krzyki już z korytarza. Jego ulubiona opiekunka siedziała z nim i trzymała go za rękę. Uspokajała, ale proces jego odchodzenia nie był filmowy. Nie było wokół niego rodziny, a Harold nie wspomniał pięknych czasów, spokojnie przymykając oczy.
Jego koniec był przykry, długi i bolesny.
Morfina była podawana Haroldowi od kilku dni, ale nie pomogła na jego strach. Jego krzyki nasilały się, aż w końcu przyjechała karetka. Stałam na schodach i patrzyłam z góry, jak wyjeżdża z domu na noszach.
Nigdy już nie wrócił.
Na jego stoliku nocnym stało zdjęcie z młodości — uśmiechnięty Harold i jego żona Paola. Jedyny osobisty przedmiot w pokoju. Ona opiera głowę na jego ramieniu, przytulają się. Bije z tego zdjęcia spokój i miłość. Młodość i świeżość.
Nie mieli dzieci, co zatem stało się z tym zdjęciem? Trafiło do kosza na śmieci?
Krokusy Maddie
Rzeczy Maddie przyjechały koło dwunastej w południe. Córki urządziły jej nowy pokój, poustawiały ramki ze zdjęciami – swoimi i swoich rodzin, powiesiły kalendarz, w szafie ułożyły ubrania. Kupiły dwa bukiety świeżych kwiatów. Jeden z żółtych tulipanów postawiły na parapecie, drugi bukiet z kolorowych krokusów na stoliku. Na pierwszy obiad w nowym miejscu zamówiły omlet i lody na deser. Dodały – mama bardzo lubi lody, dobrze, że pierwszego dnia zje coś, co lubi.
Maddie przyjechała o trzynastej, pokój jej się spodobał, cieszyła się, że będzie miała opiekę, a przy tym otoczona jest swoimi rzeczami. Prawie jak w domu. Okna jej pokoju wychodziły na parking, jej córki, kiedy wychodziły, jeszcze z parkingu pukały w to okno, machały jej. Maddie im odmachała, uśmiechała się.
O czternastej Maddie przewróciła się, uderzyła się w głowę. Dwie godziny później w szpitalu zmarła.
Nie zjadła swojego omleta, a lody całkiem się rozpuściły.
Kolejnego dnia jej córki pojawiły się ponownie. Ponownie wszystko spakowały, zabrały. Kwiaty zostawiły w jadalni domu opieki.
Słonie Barbary
Derick nie ma w pokoju ani jednego zdjęcia. Nie ma książek, kwiatów. Nie ma żadnego notesu czy nawet długopisu. W łazience stoją trzy produkty: mydło, żel pod prysznic i szampon. Wszystko pobrane z gablotki, która znajduje w korytarzu domu opieki. Jedyne co może zdradzać jego charakter to dwie drewniane laski — jedna pomalowana w etniczne wzory. Teraz już są schowane w szafie, Derick porusza się tylko z pomocą balkonika.
Nikt nigdy go nie odwiedza. Ani w święta, ani na urodziny.
Obok pokoju Dericka, jest pokój Barbary. Pełen różności. Barbara ma swoją komodę, a na niej stoi kolekcja słoni. Drewniane, szklane, porcelanowe, kolorowe, duże i małe. Na komodzie naklejona jest żółta karteczka z napisem – „musimy być codziennie oglądane”. Jej rodzina zadbała o każdy szczegół. Każde zdjęcie w pokoju jest podpisane. „Mój mąż John” na czarno-białym zdjęciu przystojnego mężczyzny w wojskowym garniturze. Na innym, kolorowym z uśmiechającą się kobietą odbierającą dyplom ukończenia uniwersytetu – „moja córka Rebecca”. Na stacjonarnym telefonie z ogromnymi cyframi widnieje napis „To jest do rozmawiania. Naciśnij: 1 – Rebecca, 2 – Alan 3 – Hazel”.
Jesteśmy zbudowani z otaczających nas przedmiotów
Przedmioty, które ludzie ze sobą mają, wprowadzając się do domu opieki, są opisem tego, kim byli, kiedy jeszcze byli ludźmi, a nie staruszkami. Są wspomnieniem poprzedniego życia.
Co można powiedzieć o Hannah, która od kilku lat leży w łóżku? Nie ma z nią żadnego kontaktu. Zblendowane jedzenie podawane jest trzy razy dziennie przez specjalny kubek. Opiekunki co kilka godzin zmieniają pozycje ciała Hannah – przez kilka godzin leży na prawym boku, kolejne kilka na lewym. Wszystko, żeby uniknąć odleżyn. W jej pokoju jest kilka zdjęć kotów, kilka innych z jej młodości. Ma już 97 lat i żadnej rodziny, wszyscy przyjaciele już zmarli. Na ścianie przyklejona jest mapka wyspy św. Heleny z dopiskiem „Tu urodziła się Hannah”. Jak z tych szczątkowych informacji stworzyć osobę, którą była?
Przychodząc tu, każdy zamienia się w staruszka potrzebującego pomocy w umyciu się, ubraniu, zjedzeniu obiadu. Każdy jest skoroszytem, w którym codziennie zapisywane jest się wypróżnienie, przyjęte płyny, posiłki i dwoma słowami określa się nastrój – wesoły lub zdenerwowany.
Poza ubraniami i kilkoma wspomnieniami zatrzymanymi w ramkach do zdjęć, ludzie mieszkający tu nie mają wiele.
Gdzie podziały się ulubione filiżanki wyciągane tylko na specjalne okazje? Teraz każdy pije tylko z plastikowego kubka, czerwonego, często z dzióbkiem, żeby się oblać, żeby nie zbić, żeby się nie skaleczyć. Każde ryzyko musi być zmniejszone do minimum.
Co się stało z ich ulubionymi książkami? Z tymi wszystkimi pięknymi bibelotami? Porcelanowymi szkatułkami, listami miłosnymi z młodości, kartkami świątecznymi?
Rzeczy pozwalają nam zostać trochę dłużej na świecie. Zachować godność, kiedy już zostajemy z niej obdarci przez starość.
Rzeczy, których nikt nie ogląda, nikt nie dotyka, obrastają w kurz, stają się niczyje. Kto będzie oglądał te wszystkie słonie, kiedy Barbara umrze?
Czy przedmioty świadczą o tym, kim jesteśmy?
Prawdopodobnie nie, ale mówią o tym kim, byliśmy kiedyś, a na co jutro możemy już nie mieć siły.
Małgorzata Szatkowska