O człowieku w przyrodzie i przyrodzie w człowieku

 

Rozkwit jest dla mnie jednym spośród słów-pomostów łączących dziedziny świata przyrody i ludzkiego doświadczenia. Jego pierwsze, biologiczne znaczenie poznajemy wraz z obserwacją porządku pór roku. Dostrzegając następujące po sobie jesienno-zimowy czas uśpienia i wiosenno-letnią jawę uczymy się o przemianach oraz rozmaitych formach, jakie może przyjmować życie. Rozkwit to chwila wybudzenia i powrotu do dynamiki, moment przejścia z zimowej oszczędności środków w feerie barw i zapachów, beztroskiego obnażenia wszystkiego, co było skryte przez długie miesiące. Dzieje się z dnia na dzień, gwałtownie przypominając żywym stworzeniom o miejscu i czasie w jakim się znalazły.

Każdy rozkwit jest dla mnie równie porażający. Wydłużanie się dnia, choć niezmiennie zapowiada, co ma się wydarzyć, jest procesem zbyt stopniowym, by pojąć bieg zdarzeń. Jednak nieubłaganie, kawałek po kawałku, jeszcze poza świadomością, mój duch zaczyna się ruszać. Pomału kończy się czas trawienia, okres mroku nasyconego sennymi oparami różnych wspomnień i bezkształtnych myśli. I zanim jeszcze umysł uwolni się od ich hipnotyzującego wpływu, by spojrzeć co się właściwie dzieje, w moje nozdrza wdziera się zapach. Zapach powietrza. Cały świat, jak na pstryknięcie palców, decyduje się zmienić swoją woń. Wilgoć i deszcz – świeży wiosenny deszcz. W głowie rozbrzmiewa huk i jakiś stary głos mówi: „Wstawaj, pora wyjść na zewnątrz”. Nie da się z nim wejść w dialog, poprzedza on jakąkolwiek refleksję i przemówiwszy raz, odmienia bezpowrotnie. Dopiero gdy go usłyszę, zdaję sobie sprawę, jak bardzo też mi go było trzeba, by ruszyć dalej.

Zupełność i trwoga

Jako gatunek posiedliśmy cudowną i przeklętą zdolność powoływania do istnienia własnych mikroświatów rządzonych przez nasze zasady. Przyroda redukowana jest do roli sceny, na której rozgrywa się ludzka kultura z jej wartościami. Stworzyliśmy własne wyobrażenie o rozkwicie, oparte na ideach samorealizacji i sukcesu, luźno nawiązujące w swej formie do naturalnego pierwowzoru. Po ludzku, zainspirowani wiosennym ożywieniem, potraktowaliśmy go punktowo. Stał się zwieńczeniem, czarującą pełnią, do której należy dążyć jako kresu i najwyższego celu wyznaczającego naszą istotę, realizacją naszych wszystkich możliwości. Trwożnie wyczekujemy jego nadejścia, bo czym miałoby być życie pozbawione rozkwitu? Jesteśmy dogłębnie przekonani o naszej sprawczości i gotowi na wiele, by po niego sięgnąć. Jedyne czego nam trzeba to wskazać kierunek działania.

Powstający w ten sposób lęk przed niezupełnością doskonale daje sobą rozporządzać. Żerują na nim wszystkie współczesne trendy związane z presją na rozwój i toksyczną pozytywnością, uszyte na miarę kapitalistycznego ustroju. Dynamika pozostaje w cenie zawsze i wszędzie, stanowi bowiem fundament wszelkich mechanizmów rynkowych. Bez ruchu nie ma produkcji i wymiany, nie ma usług i przetwarzania, w dosłownym znaczeniu biznes ma się kręcić, ponieważ w innym wypadku rozpadnie się bezpowrotnie. Wyobrażony rozkwit doskonale zaspokaja owo zapotrzebowanie, jednakże jak to już w naturze romantycznych majaków jest zapisane – sam nigdy nie jest osiągnięty.  

Rozkwitam, gdy mogę, czyli pies tańcował z teleologią

Znaczenie rzeczy i działań widzimy na ogół w tym, co mają przynieść w praktyce. Tłumacząc nasze postępowanie, wskazujemy więc na cele. Pozwala to nam nieco uporządkować swoje życie i stworzyć poczucie mniejszej czy większej sensowności. Cel jednak daje się jasno określić jedynie w naszej małej ludzkiej skali. Minął czas, w którym zdawało się nam, że deszcz spada po to, by rośliny mogły wzrastać, że powietrze istnieje, abyśmy mogli nim oddychać, a ciała zwierząt nie są dziełem przypadkowej ewolucji, tylko rozmyślnego przydzielenia ról, jakie mają pełnić przez jakiegoś radosnego demiurga. Wciąż jednak szukamy w sobie czegoś, co pozwoliłoby nam wybić się na tle reszty świata, wyznacznika tego, czym jesteśmy. Możemy czegoś pragnąć i to osiągnąć, ale w końcu pojawia się pytanie: dlaczego właściwie chcemy tego, czego chcemy?

Jak wszystko, co żywe jesteśmy podporządkowani jednej zasadzie – trwaniu. I tylko jemu nieodwołalnie podlega nasz rozwój, ponieważ to ono wyznacza jego początek i koniec. Cele przychodzą potem, wraz z adaptowaniem się do świata, w którym zdarzyło się nam zaistnieć. Trwanie przekracza cokolwiek, co zbudujemy. Rozkwit jest zaś przygodną fazą trwania. Uznajmy to i dostosujmy się. Czerpmy z prostych doświadczeń, stwarzajmy warunki, by mógł się zadziać.

Ostatecznie, czy kwiat pyta o swój sens?




Jan Gałek