
Przejście na minimalizm, czyli dieta od konsumowania
Minimalizm pozwala się skupić na tym, co jest rzeczywiście ważne, uczy uważności. Nie chodzi tylko o zwracanie uwagi na swoje decyzje zakupowe, ale też na decyzje życiowe – mówi Sabina, minimalistka z długim stażem.
Większość historii zaczyna się podobnie. Nieustanny brak czasu, trudności ze skupieniem, poczucie przytłoczenia, później złość, płacz i wielkie porządki. Kolejnym etapem zwykle jest ulga, albo jak mówi Ola, uwolnienie.
Poszukiwanie
Minimalistka widzi esencję tego, czego potrzebuje i nie rozprasza się tym, co zbędne. To nie jest określona liczba rzeczy, ale dokładnie tyle, ile sprawia jej radość, ile lubi i ile faktycznie potrzebuje – słyszę od Angeliki.
Po raz pierwszy do minimalizmu zmusiła ją sytuacja życiowa. Wychowywała ją babcia, dla której była oczkiem w głowie. Rozpieszczała ją i jak tylko mogła, starła się wynagrodzić brak rodziców. Po jej śmierci dwunastoletnia dziewczynka spakowała swoje dotychczasowe życie w plecak i zabrała ze sobą najpierw do jednej, potem do drugiej rodziny zastępczej, by w końcu na kilka lat zrzucić go z pleców w domu dziecka. Z takim bagażem rozpoczęła dorosłe życie, lecz przez liczne przeprowadzki i zmiany pracy nie sądziła, że gdziekolwiek osiądzie na stałe. Zdanie zmieniła, kiedy poznała swojego obecnego narzeczonego. Razem przenieśli się do Belgii, gdzie kupili dom. Duży dom z przestrzenią do wypełnienia.
Minimalizm zdecydowanie nie jest domeną Belgów. Kupują dużo i szybko wyrzucają. Bardzo często przed domami robią wystawki z rzeczami, których chcą się pozbyć. I ja się tym zachłysnęłam – zaczyna. – Widziałam wystawione przed domami praktycznie nowe rzeczy i zbierałam wszystko: markowe ubrania, telewizory, meble. Przez całe moje życie nie mogłam się do niczego przywiązywać, chciałam sobie to wynagrodzić. W końcu nie byłam w stanie spamiętać tego, co już mam i zgarniałam takie same rzeczy, jak te, które miałam już poupychane w domu.
W pewnym momencie poczuła się przytłoczona. Zły nastrój utrzymywał się, a do tego bardzo wiele trudności zaczęło sprawiać jej codzienne przebywanie z narzeczonym i synem. W końcu trafiła do psychiatry, który postawił diagnozę – depresja i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Obwiniałam o to mojego syna – wzdycha. Zaszłam w ciążę młodo i byłam przekonana, że to on zniszczył mi cały świat i sprawił, że nie mogę poskładać się do kupy. Myślałam, że chodzenie do pracy, bycie narzeczoną, a do tego jeszcze matką mnie po prostu przerosło.
Wtedy postanowiła, że musi zrobić sobie wakacje. Zostawiła narzeczonego i razem z synem przyjechała do Polski. Na wyjazd pakowała się cały dzień, płacząc nad walizką i przekopując się przez góry ubrań. Zatrzymała się w domu przyszłej teściowej, która zgodziła się odciążyć ją w opiece. Po kilku dniach Angelika zapragnęła zabrać syna na sanki, a wieczorem przeczytała mu książkę na dobranoc.
Dotarło do mnie, że on wcale nie jest nieznośnym dzieckiem, ale to ja nie mam czasu tego zauważyć, bo ciągle sprzątam, coś przestawiam i zajmuje się rzeczami, które nagromadziłam – stwierdza.
Po powrocie do domu, jeszcze przed rozpakowaniem walizki, zaczęła wkładać do kartonów swoje rzeczy i wystawiać je na podjazd. Zwróciła sąsiadom to, co od nich zabrała. Bez sentymentów pozbywała się wszystkiego, co miało jej zrekompensować pamiętaną z dzieciństwa biedę, a z każdą rzeczą mniej, czuła się lżejsza. Dotarło do niej, że uporczywe kupowanie było jedynie przykrywką dla prawdziwych problemów, w tym psychicznych zaburzeń.
Wcześniej narzekałam, że jestem zmęczona, ale miałam zajęcie, bo mogłam ciągle sprzątać, przekładać, ustawiać i odciągałam swoją uwagę od tego, co naprawdę powinnam robić. Po pozbyciu się rzeczy pojawiła się pustka i nie wiedziałam, jak ją wypełnić. Wiedziałam tylko, że nie przedmiotami – podsumowuje.
Wszystko oddała za darmo. Poświęciła tym rzeczom już wystarczająco dużo czasu, kupując je, a potem obsesyjnie sprzątając. Niedługo później podjęła decyzję o ograniczeniu czasu spędzanego w mediach społecznościowych i odcięciu się od treści, które jej szkodzą. Pozbyła się też pokaźnej kolekcji książek – od historii medycyny po szekspirowskie dramaty.
Przez natłok rzeczy nie wiedziałam, co mnie naprawdę interesuje, jaką jestem osobą. Trzymałam biblioteczkę na całą ścianę, tylko po to, żeby goście nie pomyśleli, że jestem głupia, bo nie czytam – wspomina.
Kolejnym etapem był porządek w relacjach. Pierwszy raz od dawna poczuła, że nie ma wobec nikogo żadnych zobowiązań.
Człowiek nie ma nieskończonej przestrzeni, to nie jest studnia bez dna. Zarówno jeśli chodzi o miejsce w domu, jak i w umyśle. Nie da się skupić na wszystkim – stwierdza Angelika. Zamiast poszukiwać nowych rzeczy, zaczęłam poszukiwać siebie, swojego prawdziwego ja. Nie interesuje mnie już zdanie innych osób na mój temat. Inni nie wiedzą, kim ja jestem, tylko ja to wiem. No może jeszcze nie do końca jeszcze – śmieje się – Ale dzięki minimalizmowi się tego dowiaduję.
Uwolnienie
To nie jest sekta ani filozofia, to styl życia – żartuje Ola. Dla mnie minimalistka to osoba, która świadomie podejmuje decyzje na temat przedmiotów, którymi się otacza. Ktoś, kto wie, ile przedmioty wnoszą w jego życie, a ile zabierają. A zabierać mogą dużo: czas, przestrzeń, pieniądze. Dają za to bałagan i przebodźcowanie.
Ola ma trzydzieści lat, minimalistką jest od dekady, a od trzech lat zawodowo zajmuje się declutteringiem, profesjonalnym odgracaniem przestrzeni. 10 lat temu ustawiła na podłodze domu rodzinnego kartony i zaczęła wkładać do nich książki, które chciała zabrać ze sobą, wyjeżdżając na studia . Jej tata miał przepiękną bibliotekę, którą cały czas uzupełniał. Kiedy zmarł, książki zostały. To był pierwszy raz, kiedy zetknęła się w swoim życiu z przytłaczającym nadmiarem. Chociaż nie było to łatwe, do kartonu włożyła tylko kilka, a resztę wystawiła na sprzedaż. Postanowiła, że przedmioty nie będą już rządzić jej życiem.
Każdego dnia mamy wybór. Kiedy idziemy do sklepu, decydujemy czy bierzemy to, co nam jest potrzebne, czy każdą rzecz, która nam wpadnie w oko. Dużo czasu zajęło mi wypracowanie nawyków zakupowych, ale teraz nawet IKEA mnie nie rozprasza – śmieje się dumnie.
Święta Bożego Narodzenia nazywa świętami marketingu. Konsumpcja odbiera przecież świętowaniu jakiekolwiek istotniejsze znaczenie. Kupujemy już nawet nie po to, żeby posiadać, ale dla prestiżu i lajków od znajomych. Zwłaszcza że zakupy są w tych czasach łatwiejsze niż kiedykolwiek, a każda okazja jest dobra, żeby przyciągnąć konsumentów sloganem reklamowym albo pozornie atrakcyjnym rabatem. Rozmawiamy przed dniem kobiet. Ola złości się na samą myśl.
Niejednokrotnie słyszałam od znajomych, że kupili Thermomixa i są rozczarowani! Wcale nie używają go tak często, jak myśleli – mówi. To jest przykład przedmiotu, który stanowi pozycję społeczną w kręgach towarzyskich. Kupuje się sprzęt za kilka tysięcy, żeby znajomi widzieli i zazdrościli, usprawiedliwiając się tym, że to inwestycja. A maszyna stoi i się kurzy.
Kiedy zamieszkała sama, chciała urządzić mieszkanie tak, by było jak najbardziej funkcjonalne. Wymagało to jednak sporo czasu i zaangażowania. Trzy razy przekładała zawartość kuchennych szafek, zanim znalazła ułożenie idealne. Kiedy uporała się z własnym domem, zaczęła dzielić się wskazówkami ze znajomymi. Wtedy narodził się pomysł na profesjonalne zajęcie się declutteringiem.
Czyli w zasadzie czym? – dopytuję.
Porządkuję przestrzenie i pomagam pozbywać się przedmiotów, które przestały być istotne. Może gdybyśmy potrafili właściwie żegnać się z rzeczami, to nie znajdowałabym sukni ślubnej w prawie każdej szafie. Pokazuję, że można mieć mniej i nadal być szczęśliwym, myślę, że nawet bardziej niż wcześniej. Staram się nie tylko sprzątać, ale też uczyć. Przede wszystkim tego, że organizacja nie jest droga, a wiele funkcjonalnych rozwiązań można przygotować z tego, co już jest w domu – tłumaczy Ola.
O pomoc proszą osoby, które chciałyby zacząć swoją przygodę z minimalizmem, ale potrzebują wsparcia w zrobieniu pierwszego kroku. Kobiety, których szafy pełne są ubrań nienoszonych, starych i nowych z metkami. Mężczyźni, którzy nie potrafią oduczyć się chomikowania lub mają problem z organizacją szafek. Wiele problemów mają też rodziny z dziećmi.
Ostatnio robiłam decluttering w pokoju małej dziewczynki. Rodzice poprosili mnie o to, bo mała nie chciała tam spać i co noc uciekała do ich sypialni. Przez cały czas myślałam tylko o tym, że to dziecko ma 6 lat, a już spotkało je odgracanie życia. Wyobrażałam sobie, jak w sklepie namawia rodziców na kupno tych wszystkich zabawek, ale kiedy zapytałam, okazało się, że wcale tak nie jest. Rodzice kupowali jej to, co w ich przekonaniu miało ją uszczęśliwić, nawet jeśli ona o to nie prosiła. Dzieci też czują, że tego jest a dużo. Wszystkie przedmioty do nas mówią. Nie dziwie się, że przez tyle głosów na raz można czuć się przebodźcowanym.
Pytam, czy zabranie rzeczy uciszyło głosy.
Najwyraźniej. Mała pierwszy raz od dawna przespała noc w swoim pokoju bez uciekania do rodziców. Minimalizm naprawdę uwalnia.
Uważność
Minimalistka to osoba, która nie przywiązuje się do rzeczy i widzi różne zastosowania tego, co inni mogliby uznać za śmieci. Otacza się tylko przedmiotami, które lubi i które mają dla niej wartość – słyszę od Sabiny.
O sobie mówi, że urodziła się minimalistką. Zabawki, które w jej dzieciństwie były popularne, zawsze dostawała później niż rówieśnicy, kiedy moda na nie mijała i pojawiały się na nich promocyjne metki. Nigdy jednak jej to nie przeszkadzało, nie czuła potrzeby nadążania za trendami. Denerwowało ją za to, kiedy jej mama skupiała się na tym, żeby kupować jak najtaniej, zupełnie nie zwracając uwagi na jakość, przez co ciągle trzeba było coś wymieniać, bo nie nadawało się do użytku. A tego, co tańsze można było przecież kupić więcej. Kiedy więc ze 137 m2 domu rodzinnego przeniosła się do 37 m2 własnego mieszkania, zorientowała się, że ma za dużo.
Pozbyłam się wszystkich książek, teraz czytam tylko na czytniku. Mam też zasadę, że żebym coś nowego sobie kupiła, to coś starego musi wyjść. Nie kupuję plastikowych pojemników na jedzenie, wszystko pakuję do słoików – opowiada. Czasem bym chciała, żeby miały chociaż takie same nakrętki albo nie miały etykiet, że kiedyś były w nich ogórki czy kapusta, ale to są tylko momenty. Kupowanie specjalnych organizerów nie jest mi potrzebne i chociaż, fakt, wyglądają ładnie na zdjęciach, to brakuje mi w tym po prostu minimalizmu.
Zwykle nie kuszą jej produkty promowane przez influencerów, ale kiedy już coś wpadnie jej w oko, myśli o tym, jak to zdobyć bez wydawania fortuny – przeszukuje facebookową grupę „Uwaga, śmieciarka jedzie”, aukcje internetowe, a czasem traktuje sponsorowane posty jako inspiracje i robi coś własnoręcznie.
Okazuje się, że w duchu zero waste można zrobić prawie wszystko – podsumowuje. Przyznaje jednak, że jej słabością są ekologiczne produkty do sprzątania. W tym zawsze stopuje ją mąż, z wykształcenia biotechnolog, który środki czystości przygotowuje w domu.
Półtora roku temu Sabina została mamą. Prawie całą wyprawkę dostała od swojej siostry, w tym wielką torbę wypełnioną ubrankami. I chociaż przeglądanie malutkich śpioszków i wybieranie pomiędzy uroczymi wzorami dało jej dużo frajdy, nie widzi siebie robiącej tego samego między sklepowymi półkami. Z dzieckiem wiąże się wystarczająco dużo wydatków. Wszystko, z czego przestała już korzystać puściła dalej w obieg, żeby ktoś inny też mógł zaoszczędzić. W duchu minimalizmu stara się też wychować swojego półtorarocznego syna.
Kiedy przychodzą do nas goście, pytają, gdzie mały ma zabawki – śmieje się, opisując pokój syna. Zauważyliśmy, że kiedy ma ich za dużo, to nie może się na niczym skupić. Dotyka wszystkiego, ale niczemu nie poświęca więcej czasu. Dlatego uznaliśmy, że lepiej zaprzyjaźnić się z miejscami, gdzie zabawki można wypożyczyć na jakiś czas – dodaje. Odkąd maluch zaczął łapać rzeczy do ręki, chodzimy do biblioteki i stamtąd wypożyczamy książeczki. Już wie, która półka jest dla niego i do której pani podejść.
Sama na prezenty dla bliskich rzadko kiedy wybiera coś materialnego. Woli obdarowywać doświadczeniami – zabrać do kina czy na koncert, a najmłodszych do sali zabaw. Nauczyła się, że to nie rzeczy tworzą wspomnienia i to nie do nich należy się przywiązywać. Kiedy sama dostanie nieudany podarunek, przekazuje go komuś innemu, kto bardziej się z niego ucieszy. Ale w inną stronę, żeby się nie wydało – precyzuje. Minimalizm z przedmiotów przeniosła na relacje i stara się podtrzymywać tylko te, które dają jej dużo ciepła i rzadko kiedy wiążą się prezentowymi gafami.
Minimalizm pozwala się skupić na tym, co rzeczywiście jest ważne, uczy uważności. Zaczyna się dostrzegać, gdzie jest radość życia, a pozostałe rzeczy się minimalizuje. Nie chodzi tylko o zwracanie uwagi na swoje decyzje zakupowe, ale też na decyzje życiowe – tłumaczy.
Wyznaje zasadę, że minimalizm nie może wynikać z przymusu, dlatego nigdy nie odmawia sobie drobnych przyjemności. Próbuje za to wykluczyć ze swojego życia to, co sprawia, że o nich zapomina.
Małgorzata Góra