Księżna Anastazja Nikołajewna, około 1914 r.

Nikogo już nie dziwi widok osób robiących selfie. W XXI wieku taki obraz otacza nas z każdej strony, szczególnie w social mediach. Ten rodzaj zdjęć jest nie tylko łatwy do stworzenia (w porównaniu do robienia zdjęć innym), ale zarazem pokazuje nas tak, jak my sami siebie chcemy widzieć. Ale co o nas mówi? Czy jesteśmy egoistami albo chcącymi zwracać na siebie uwagę atencjuszami? Czy może próbujemy pokazać siebie z własnej perspektywy? Czy kryją się za nim jakieś wewnętrzne potrzeby człowieka?

Zacznijmy od początku, od selfie wykonanego przez nastolatkę.  Dziewczyną była księżna Anastazja Nikołajewna, najmłodsza córka Mikołaja II Romanowa. Nie było to pierwsze selfie na świecie (albowiem pierwszy taki autoportret powstał już u zarania techniki fotograficznej, w 1839 r. przez Roberta Corneliusa), ale jedno z pierwszych wykonanych przez tak młodą osobę, w dodatku tak bardzo znaną. 28 października 1914 roku Anastazja napisała do ojca: ,,Я сфотографировала себя, смотрящего в зеркало.  Было очень тяжело, руки дрожали” (w tłumaczeniu ,,Zrobiłam sobie zdjęcie patrząc w lustro.  Było bardzo trudno, bo ręce mi się trzęsły”). Użyła do tego popularnego wówczas w uprzywilejowanym gronie, aparatu Kodak Brownie – pierwszego przenośnego aparatu powstałego w 1900 roku, który pozwolił robić zdjęcia nie tylko profesjonalnym fotografom.

Według historii zrobiła to zdjęcie, by wysłać je do swojego przyjaciela, podobnie jak wiele dziewcząt robi obecnie. Na zdjęciu jest wpatrzona w swoje odbicie, wygląda na bardzo skupioną i spokojną, a także lekko niepewną – co jednak nie współgra z jej charakterem – wiemy bowiem, że uchodziła za rodzinnego diabełka płatającego figle.  Jej zachowanie można wytłumaczyć tym, że musiała pozostać w jednej pozycji przez dłuższy czas, by wykonać poprawnie zdjęcie. Dowodem na to jest postać na drugim planie, rozmazana i trudna do rozpoznania. Mimo że Anastazja siedzi na krześle, to przyjętej przez nią pozycji nie można nazwać wygodną. W tle znajduje się też stół i krzesła w lekkim chaosie, co również odbiega od idealnych portretów sióstr.

Anastazja i jej  trzy siostry, powszechnie znane jako OTMA (pseudonim, który same wymyśliły, od pierwszych liter ich imion), były często fotografowane i pozostawiły po sobie mnóstwo zdjęć i portretów. Nie tylko tych pozowanych, tworzonych przez profesjonalistów, ale również takich, które same lubiły robić sobie nawzajem. Wśród nich znajdujemy autoportret najmłodszej. Zaskakujące jest to, jak bardzo skupiona jest na tym zdjęciu, a również to, że jest na nim sama, bez sióstr. Zrobione własnoręcznie przez osobę portretowaną, która miała możliwość ukazania siebie w pełni tak, jak chciała. Nie ma tutaj wizji czy perspektywy fotografa, nie ma relacji autor – bohater, jest jakaś jedność. Dzięki temu, że jest to stare zdjęcie, w dodatku powstałe przez odbicie w lustrze, budzi we mnie pewne emocje, z którymi można przez chwilę pozostać, w przeciwieństwie do neutralnym selfie widzianych na co dzień. 

Fotografia stworzona w celach prywatnych ma w sobie coś ponadczasowego. Pokazuje, że robiąc selfie, staramy się tak bardzo zrobić dobre zdjęcie, że trudno jest nam wychwycić swoją naturę, że tak jak bohaterka pozujemy, jednocześnie oddzielając się od prawdziwego ja, tworzymy jakiś rodzaj kreacji. Możliwe, że gdyby Anastazja zrobiłaby sobie zdjęcie teraz, to pomijając szczegóły takie jak ubranie, meble, sprzęt czy poza, odbiór pozostałby taki sam. Widać zwykłą nastolatkę, próbującą zrobić sobie dobre zdjęcie, bez egoizmu, jakiejś chęci popisania się, chociaż mamy przecież do czynienia z księżną. 

Selfie uważane jest za łatwe w stworzeniu, bohater ma pełną kontrolę nad jego wyglądem, tworzeniem jakiegoś wizerunku i dalszym udostępnianiem. Większość selfie, szczególnie tych wrzucanych na media społecznościowe może wydawać się głęboko egoistycznym, mającym znamiona samouwielbienia, pokazaniem samego siebie – oto ktoś robi sobie zdjęcie, w jak najlepszy sposób przedstawiając swój wygląd i czekając na komplementy w postaci pozytywnych komentarzy. Może być odbierana jako narcystyczne zachowanie, jak i powielanie popularnych zwyczajów. Badania wykazały nawet istotny związek pomiędzy niektórymi wymiarami narcyzmu a specyficznymi kategoriami selfies (np. narcyzm wrażliwy a selfies dotyczączące wyglądu fizycznego). Robienie sobie zdjęć w dużych ilościach w przypadku niektórych może przybierać formę swoistej obsesji, a nawet zaburzenia (tzw. selfitis)

Zatem co robienie selfie mówi o nas, jako wielkim złożonym społeczeństwie? Nie uważam, że jesteśmy egoistyczni, że jest to jakaś oznaka narcyzmu. Chciałabym zastanowić się, dlaczego je robimy, oprócz podstawowej funkcji, którą jest po prostu zrobienie zdjęcia, którym możemy się podzielić.  Uważam, że robienie selfie wraz z ich udostępnianiem może wynikać z trzech potrzeb: przynależności, akceptacji, dowartościowania się. Nawet jeżeli robimy zdjęcia samym sobie, to i tak myślimy o innych – czekamy na reakcje, komunikat zwrotny. Może najbardziej naturalni jesteśmy, gdy podgląda nas obce oko, bez świadomości, że ktokolwiek będzie oglądał nasze zamrożone na papierze odbicie. 

Wioletta Oworuszko